7/29/2011

Na temat rozdziału I...

Po przeczytaniu stwierdziłam, że jest piekielnie nudny i zawiera dużo błędów, niedomówień oraz sprzeczności, więc prawdopodobnie niedługo zastąpi go moja nowa wersja tegoż to rozdziału.

Jestem też w trakcie pisania rozdziału IX, trzymajcie kciuki! :P

7/24/2011

!!! Już jest rozdział ósmy !!!

Ajjć, co te rozdziały takie krótkie mi wychodzą? Przeszkadza to wam, czy nie?
Rozdział VIII
Szok wbił mnie w krzesło. Pokój zaczął wirować, miałam wrażenie, że zemdleję.
- Słucham? – wydusiłam
- Przykro mi, ale takie są fakty. Znaleziono ciało Marii wczoraj rano na Borney Road.
- Jak można mnie tak bezpodstawnie oskarżać? To się stało przed domem Dakoty Jensey, ją powinniście przesłuchać!
- Jakim domem? - usłyszałam za sobą odgłos zamykanych drzwi. Kobieta w wysokich, śliwkowych szpilkach i kremowym płaszczu wkroczyła dumnie do pokoju. Dyrektor mruknął
-Witam, inspektor Sollar.
Kobieta skinęła tylko głową. Położyła skórzaną torebkę na biurku dyrektora i wpatrywała się we mnie wyczekująco.  – Marię Chase znaleziono pół kilometra od najbliższego domostwa. Świadkami byli mieszkańcy jednego z nich, wracający właśnie do domu i po dokładnym przes…
- Jak to „pół kilometra od najbliższego domostwa”? To się stało pod wielką posesją! Ogromną drewnianą ruderą, nie sposób nie zauważyć!
Inspektor uśmiechnęła się tylko.
- Skąd wiesz, gdzie to się stało?
Spuściłam wzrok. Miała mnie. Teraz nikt mi nie uwierzy.
- Ja.. Widziałam to. Stałam.. niedaleko. Ale ja jestem świadkiem, nie mordercą!
- Skoro tak, czy potrafisz go wskazać? – przysunęła się bliżej, niszcząc mnie, patrząc prosto w oczy - Jeżeli naprawdę to widziałaś, to powiedz… Kto zabił Marię Chase?
Zasznurowałam usta i odwróciłam głowę. Mówiąc prawdę pogrążyłabym wszystkich. Nie, nie mogłam tego zrobić. Sollar westchnęła ciężko i odsunęła się ode mnie.
- No to po temacie. Wyprowadzić! – dwaj przysadziści mężczyźni podeszli do mnie i wyprowadzili z gabinetu, biorąc pod ramiona. Na zewnątrz czekała na mnie przykra niespodzianka. Wychudzona kobieta krzyczała w niebogłosy, próbując się wyrwać z ramion mężczyzny, najprawdopodobniej męża. Matka Marii. Jej zbłąkane oczy zatrzymały się na mnie. Przez chwilę przestała się miotać.
- Ty… - szepnęła – Ty… Ty, morderco! Jak mogłaś? Jak mogłaś jej to zrobić! Dlaczego odebrałaś mi to, co w życiu najcenniejsze?! Co ci zrobiła?! Czy ty w ogóle masz pojęcie, co narobiłaś?! Ty szmato! Potworze! Smaż się w piekle! Aaaaaaaaaaa! Jesteś dzieckiem diabła! Dlatego nie znasz ojca! Dziecko diabła!- kobieta szarpała się jak w opętańczym tańcu, powtarzając słowa staruszki. Czułam się podle, pomimo tego, że nie powinnam tak się czuć. Na zewnątrz budynku czekał na mnie radiowóz i… zapłakana mama z Louisem. Mama zauważyła jak mnie wynoszą, wręcz odepchnęła Louisa i podbiegła do mnie.
-Muszę wiedzieć tylko jedną rzecz – złapała mnie za kołnierz bluzki i przyciągnęła – Ty zabiłaś?
- Nie. – odpowiedziałam bez zastanowienia – Uwierz mi. – jeden z mięśniaków odsunął brutalnie moją matkę i wrzucił mnie do radiowozu. Zajęłam przeznaczone mi miejsce, zamknęłam oczy i czekałam na rozwój wydarzeń


Byłam popychadłem. Wszyscy nieustannie przesuwali mnie z miejsca na miejsce. Jakbym z chwilą podejrzenia o zbrodnię, przestawała być człowiekiem. Przed gmachem sądu dla nieletnich, zostałam zakuta w kajdany i zaprowadzona do celi. Położyłam się na łóżku. Piekielnie niewygodne. Przekręciłam się na bok. Nierówność materaca dawała się we znaki. Pomimo tego, poczułam się sennie…
- Wstań, Liso! – ktoś nieprzyjemnie trząsł moim ciałem za ramię. Otworzyłam zaspane oczy. Inspektor Sollar.
- Wybacz mi, panno Buckette. Źle cię oceniłam. Pomimo, że byłaś tu… Zostało popełnione kolejne morderstwo.
-Jak to? – wypaliłam przerażona
- Niestety. Sprawca zostawił te same obrażenia.
- Inspektor Sollar… Kto jest ofiarą? – wyszeptałam. Inspektor milczała. Złapałam ją za ramiona i potrząsnęłam, tak jak ona mną przed chwilą. – Kto jest ofiarą?! – powtórzyłam pytanie, tym razem głośniej.
- Zanim ci powiem – zaczęła – musisz wiedzieć, że ze względu na to co wynikło z rozmowy z psychologiem…
- Rozmawiałam z psychologiem?
- Tak. Byłaś pod wpływem specjalnego specyfiku, zmuszającego do mówienia prawdy, więc nie pamiętasz niczego.
- Prawdy? – zamarłam
- Tak, ale niestety, nie pytaliśmy cię o sprawcę, ponieważ stwierdzono u ciebie zaburzenia rzeczywistości. Zostaniesz skierowana do ośrodka psychiatrycznego. Nie stresuj się.
-Rozumiem – odpowiedziałam. Może to i dobrze?
- Dobrze, więc życzę miłego dnia – uśmiechnęła się smutno. Przypomniało mi się! Morderstwo!
-Ale pani Sollar! Kto jest ofiarą? Kogo zabił… morderca?
Kobieta wzięła głęboki oddech. Widać, że ciężko przechodzi jej to przez gardło.
- Na pewno chcesz wiedzieć? Po co masz się tym zadręczać?
- Tak! Proszę mi powiedzieć.
- To... Victoria Dalley. Przykro mi.

7/22/2011

Juhuu! Rozdział VII

Ach, moja wena wróciła i udało mi się w stosunkowo krótkim czasie napisać rozdział VII! ;) Nie wiem, czy nie jest za krótki. Piszcie w komentarzach jak wam się podoba! Pozdrawiam!

Rozdział VII
Otępienie. Czułam je przez cały dzień. Nie mogę tego nikomu powiedzieć. Najzwyczajniej mi nie uwierzą. Poza tym, kto wie, może ma tyle zimnej krwi by zabić każdego. Każdego, kto się dowie. Każdego, kto jej przeszkodzi. Sama nie wiem, co o tym myśleć. A co dopiero komuś o tym opowiedzieć…
-Maria zniknęła – te słowa spowodowały dreszcz na moim ciele. Ich smutny ton spotęgował jeszcze moje emocje – Wszyscy są przerażeni. Lizz, myślisz, że to ta nowa? – Victoria patrzyła na mnie z wyczekiwaniem.
-Nie jestem pewna – wyszeptałam, choć wiedziałam dobrze, że ją oszukuję. Może oszukuję i samą siebie?
-Ty coś wiesz… - Vicky okazała się być sprytniejsza ode mnie – Powiedz, przy tym co się dzieję zniosę wszystko.
-Nic nie ukrywam Vicky! – kłamałam. Kłamałam jej w żywe oczy. – Po prostu się boję. Jak wy wszyscy.
-Chodźmy już. – nie wydawała się być usatysfakcjonowana moją odpowiedzią. Jednakże odpuściła. Powlokłam się za nią do szkolnego wejścia. Wszyscy wokół sprawiali wrażenie to zszokowanych, to podekscytowanych. Wszędzie grzmiało od plotek i podejrzeń. Nikt nie zna prawdy. I prawdopodobnie nikt jej nie pozna.
Dźwięk dzwonka rozdrażnił mnie tylko. Zastanawiałam się czy nie uciec daleko stąd, z dala od tej chorej dziewczyny i jej zbrodni. Odrzuciłam szybko ten pomysł, ponieważ wraz z moim zniknięciem nie znikną problemy tego świata. Oczywiście nie chciałam też ranić mojej matki. Nigdy jej nie zostawię. Nie miałabym serca tego robić. Po chwili wróciłam na ziemię i przeszłam przez dębowe drzwi prowadzące do klasy. Usiadłam, czując że powoli wszystko wraca na swoje miejsce. Szybko zorientowałam się, że było to pomyłką. Poczułam na sobie czyjś wzrok, przewiercający mnie na wylot. Nie musiałam się okręcać, by wiedzieć do kogo należy. Dakota nachyliła się tylko i syknęła.
-Ani słowa. Inaczej poleje się krew.
Nie miałam zamiaru mówić komukolwiek. To było jak potwierdzenie moich myśli. Usłyszałam stukot obcasów na parkiecie. Spojrzałam na panią Piercey. Chwila… Zatrzymała się przy mojej ławce. Miała łzy w oczach.
-Nie myślałam, że powiem to do ciebie, Lisa. Nie w tym momencie. Jesteś wzywana do dyrektora.
Serce mi przyspieszyło. Nie dzisiaj!
-Do dyrektora… Ale za co?!
-Nie dyskutuj. Wstań i idź – nauczycielka podeszła do swojego biurka. Nie było innego wyjścia – wstałam i ruszyłam do wyjścia. Chwilę… O co tu chodzi? Przy wejściu dwaj funkcjonariusze policji złapali mnie za ramiona i powlekli do gabinetu.
-Przepraszam bardzo, ale co tu się dzieje?! – krzyknęłam, próbując się oswobodzić z uścisku barczystych policjantów.
-Jak pójdziesz po dobroci, nic ci się nie stanie. – uciszył mnie jeden z mężczyzn.
- Ja po prostu chcę wiedzieć…
-Cicho bądź!
Zostałam wręcz wniesiona do pokoju dyrektora Rey’a. Posadzono mnie na krześle, a faceci z policji stanęli obok mnie, jakbym miała zamiar pozabijać wszystkich dookoła. Dyrektor Frank Rey siedział na fotelu za swoim biurkiem. Jego wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego. Dlaczego teraz?  Miałam ważniejsze rzeczy na głowie.
-Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego po tobie, panno Buckette. – Frank zmarszczył brwi – Nie sprawiałaś problemów do tej pory, więc nie rozumiem dlaczego to zrobiłaś.
-Panie dyrektorze, wybaczy pan, że przerywam, ale wciąż nie mam pojęcia dlaczego tu jestem.
-Nie zgrywaj się, Buckette, mamy świadków. Nie ma innej opcji, jesteś jedyną podejrzaną. Za to, co zrobiłaś, nie ma wystarczającej kary. Oczywiście zostaniesz przebadana przez psychologa, ale do czasu wyjaśnienia tej sprawy, nie mam innego wyjścia, jak zawiesić cię w prawach ucznia. Twoja matka jest już o tym poinformowana. Powinna dotrzeć za parę minut.
-Zawieszona? Psycholog? – miałam mętlik w głowie – Czy ktoś może mi w końcu powiedzieć o co tu chodzi?
- Naprawdę nie wiesz? Naprawdę chcesz brnąć w to, że nie wiesz?
- Tak! – niemal wykrzyczałam. Dyrektor westchnął.
- A więc… Liso Buckette, jesteś podejrzana o zamordowanie Marii Chase.

7/19/2011

Po długiej przerwie rozdział VI! ;)

Rozdział VI
Krwawy pakt
Nie rozumiem, dlaczego to robię. Gdy tylko je ujrzałam, od razu postanowiłam je śledzić. Dakota i Maria żywo dyskutowały o czymś, śmiejąc się donośnie. Nie wsłuchiwałam się w ich słowa. Interesowało mnie tylko jedno – co ona robi z talią kart. Starałam się by moje buty nie stukały o chodnik. Ściszałam swój nerwowy oddech. Chciałam poruszać się najciszej jak mogłam.  Okręciłam głowę, sprawdzając czy przy przejściu przez jezdnię nie rozjedzie mnie samochód. Lecz w tym czasie Dakota z Marią zdążyły mnie zgubić.
-Cholera. – mruknęłam. Postanowiłam pokrążyć jeszcze uliczkami. Skoro poszły pieszo, znaczy że nie zaszły daleko. Ludzie otoczyli mnie tłumnie przy głównej ulicy. Towarzyszyły mi strach i podniecenie. Gwar miasta mnie przytłaczał. Skręciłam w Borney Road, licząc na wskazówkę.. Otoczył mnie rząd białych budynków, które okalały różnorodne rośliny, od rozrastających się bluszczy po majestatyczne buki.
-Ładnie tu – mruknęłam sama do siebie. Wtem usłyszałam odgłos kroków. Odwróciłam nieznacznie głowę patrząc w tył, z cichą nadzieją, że zobaczę tam to, za czym podążam. Lecz idący za mną mężczyzna spojrzał na mnie jak na idiotkę i tylko przeszedł obok szybkim krokiem.
Mój wzrok przykuł obskurny dom w cieniu drzew na końcu drogi. Sprawiał wrażenie mającego się zaraz rozlecieć, szyby były popękane, a szara farba odchodziła dużymi płatami z drewnianych des, z których go wykonano. Budynek mocno kontrastował z otaczającymi go białymi rezydencjami w nowoczesnym stylu. Przed jedną z nich, na ławce siedziała kobieta w podeszłym wieku. Wyglądała na uprzejmą. Myślę, że zna swoje sąsiedztwo.
- Przepraszam panią, mogę zająć chwileczkę?
-Proszę bardzo, drogie dziecko. – staruszka uśmiechnęła się.
- Chciałabym wiedzieć… Kto taki mieszka w tamtym domu?
Uśmiech kobiety powoli zbladł. Zastąpiło go bezbrzeżne przerażenie. Jej oczy zaszły mgłą i wpatrywały się we mnie.
-Dziecko diabła. – wyszeptała, po czym wstała i wolnym ruchem podążyła do drzwi swego domu. Tak, to było to, czego szukam. Dom Dakoty – teraz byłam pewna. Podbiegłam do żelaznego ogrodzenia i zaczęłam skradać się do bramy. Mój oddech był głośny. Zbyt głośny. Myślałam, że umrę, ponieważ tuż po chwili poczułam chłodny dotyk na swoim ramieniu.
- Co tu robisz?
Drżąc obróciłam się do tyłu. Maria. Nie wiedzieć czemu, była sama. Wyglądała potwornie. Nagle stała się wychudzona. Chorobliwie blada.
-Ja…
- Idź stąd.
-Słucham?
-Idź stąd, jeśli chcesz żyć.
-Nie rozumiem. Ty mi grozisz? – spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
- Nie grożę. Ostrzegam. – powiedziała cicho, jakby nie chciała, by ktoś inny ją usłyszał. Jej aktualnie wyłupiaste oczy rozejrzały się z przestrachem dookoła.
-Przed czym?
-Ciekawość nigdzie nie prowadzi. Odejdź.
- Ale dlaczego… - urwałam, nie wiedząc o co zapytać. W tym momencie Maria krzyknęła, złapała się za głowę, skuliła i osunęła się ode mnie.
-Co się…
-Idź, idź! Ona i tak mnie zabije! I tak mnie dostanie! Zrobi to, co chce! Nikt nie zatrzyma jej i jej… - przerwał jej  własny wrzask. Moje stopy zdawały się być zbyt ciężkie, by je podnieść, chociaż umysł wołał o ucieczkę. Mogłam tylko stać i patrzeć na to co się dzieje.
-Uciekaj! – to było ostatnie co powiedziała. Sekundę później na chodniku leżał tylko trup. Z oczu ciekły jej łzy. Lecz miały kolor czarny. Jak atrament. W tym momencie, coś we mnie drgnęło. Rzuciłam się do ucieczki. Nie spoglądałam na nic, zależało mi tylko na tym, aby znaleźć się jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Jedyne na co zwróciłam uwagę, to współczujący wzrok starszej kobiety siedzącej na ławce. Jak ja spojrzę w twarz tej dziewczynie, kiedy wiem, że jest mordercą?

4/30/2011

Wybaczcie...

Nie pisałam już od bardzo dawna. Żaden pomysł nie przychodził mi do głowy, w ogóle nie miałam weny, zatrzymywałam się po jednym słowie. Nic, absolutne zero. Poza tym byłam zajęta bez przerwy. Dodatkowo miałam już inne, nowe pomysły na opowieści i trochę się pogubiłam. Myślałam nawet o zamknięciu bloga i zaprzestaniu pisania, ale jednak pomysł mnie nawiedził i od dziś znów zabieram się do pisania. Następny rozdział pojawi się za jakieś dwa - trzy dni. Przepraszam tych, którzy tak długo czekali! ;)

3/06/2011

Nareszcie V rozdział...

!!!Jeśli nie chcecie zbyt dużo wiedzieć o tym, co będzie dalej, nie czytajcie fragmentu wyznaczonego inną czcionką!!!
Rozdział V
Wiatr poruszył gałęziami za oknem. Było jeszcze wcześnie, przed pierwszym dzwonkiem. Opierałam się na dłoni w półśnie. Victoria stukała głośno w klawiaturę telefonu.  Co chwilę unosiła głowę, sprawdzając czy nikt nie spogląda jej przez ramię. Z zamyślenia wyrwało mnie mocne trzaśnięcie drzwiami. Automatycznie okręciłam się na krześle. Piercey odsunęła krzesło przy swoim biurku. Rzucony dziennik trzasnął o powierzchnię biurka. Zlustrowała klasę wściekłym wzrokiem. Zmrużyła oczy.
-Wasza koleżanka Eveline nie wróciła wczoraj do domu. Nie poinformowała nikogo o tym, jakoby miałaby być dłużej poza domem. Jedyny ślad, jaki mają w jej sprawie to nagrana wiadomość głosowa – z krzesła na końcu sali wstała milcząca dotąd matka Eveline i podała nauczycielce telefon. Rozległ się trzask, charakterystyczny dla rozpoczęcia rozmowy telefonicznej. – „Mamo, idę do koleżanki. Posiedzę trochę i wrócę. Jakby co, to jestem w domu…”- wypowiedź się urwała. Jeszcze przez chwilę słychać było nerwowy szept jednej osoby i wiadomość się skończyła. Nauczycielka znów zabrała głos – Według tego, co mówiła mama Eveline, wasza koleżanka nie była zbyt towarzyska. Jeśli poszła do kogoś do domu, musiał być to ktoś z klasy… Nie mówię, że któreś z was mogło skrzywdzić Eveline. Może coś wam mówiła…
-Błagam – zapłakana kobieta podniosła się – nie kryjcie niczego. Wolę znać prawdę niż nie wiedzieć nic, nawet jeśli byłaby najstraszniejsza z możliwych. – Właśnie. Ja muszę znać prawdę. Obejrzałam się do tyłu. Co dziwne, Dakota prawie w ogóle nie przejęła się zniknięciem Eveline. Grała z Marią w kółko i krzyżyk.
Ogłoszenie nauczycielki wywołało poruszenie w klasie 2b Hingston High College. Też wiele fałszywych oskarżeń. Na szczęście obyło się beż bójek i wyzwisk. Niektórzy przestali sobie ufać. Victoria też zdawała się być dziwna. Posyłała mi czasem pytające spojrzenie, szukające we mnie odpowiedzi. Czyżby mnie podejrzewała?
                        
                                    Czytanie poezji na angielskim wcale nie interesowało nikogo. Czytano od niechcenia, po łebkach, by szybko mieć to z głowy. Jak zawsze z resztą.
- Dakoto przeczytaj od czwartego akapitu.
- Nie – dało się słyszeć bezgłośny szept.
- Dakoto przeczytaj proszę! – Dakota zgrzytnęła zębami, lecz niespodziewanie wzięła książkę. Zaczęła recytować tekst. Zaskoczyła wszystkich. Dźwięki z jej ust płynęły gładko i słodko, pomimo delikatnej chrypki w głosie. Poczułam się jak w hipnozie. Cokolwiek by mi powiedziała, zrobiłabym. Przestraszyłam się tego. Bałam się jej od dłuższego czasu, a wszystko potęgowało moje przerażenie. Mary kołysała się delikatnie na krześle w rytm jej słów. Była wręcz oczarowana. Wzrok miała pusty i chłodny uśmiech na twarzy. Teraz do mnie dotarło.
ª¨§©
Leżała na podłodze bez ducha, zimna i nieruchoma. Oczy szeroko otwarte, a jednak niewidzące. Z mroku wyłoniła się blada dłoń i odsłoniła całą twarz. Sprawdziła, czy nie oddycha. Ręka zgrabnym ruchem ujęła w rękę rude włosy. Blada postać pochylająca się nad trupem charknęła i przesłoniła oblicze zmarłej czarną chustą. Włosy ofiary przybrały kolor chusty. Zabłysły gdzieś w oddali brudnobiałe zęby. Ciszę przedarł szaleńczy chichot. Chusta na twarzy zaczęła przesiąkać świeżą krwią. Dziewczyna poruszyła się po raz ostatni, po czym uniosła się w górę i zawisła. Na jej ciele pojawiały się coraz to nowe szramy, z których płynęła czerwona krew. Skapując barwiła drewniane deski posadzki. Po chwili w powietrzu wisiała już tylko wielka fontanna czerwonej mazi. Tajemnicza osoba pstryknęła palcami, a krew z czarną tkaniną opadła. Ona tymczasem podeszła i zabrała się do zbierania cieczy, lesz nie ścierką, ale talią kart…
ª¨§©
Nie wytrzymam z tym. Muszę z nią pogadać i żadna magia lub voodoo mnie nie powstrzyma. Nie wiele myśląc, przy wyjściu ścisnęłam ją za ramię i odciągnęłam na bok.
-Dlaczego to robisz? Gdzie jest Eveline? Co… - urwałam, czując, że zaraz wybuchnę płaczem. Dakota wydawała się być mną rozbawiona. Nabrałam przemożnej ochoty przyłożenia jej w twarz. Sięgnęła do kieszeni wyciągając cienką rzecz, lecz nie zdążyła jej przekręcić. Przyparłam jej dłonie do ściany i wycedziłam:
-Nawet nie próbuj – przyjrzałam się owej rzeczy. Była to karta. Zwykła karta do gry. Spoglądał na mnie walet pik w kolorowym rynsztunku – Karty? Dlaczego… Co ty z nimi robisz?
-Nie twój interes. Zaufaj mi wolisz nie wiedzieć – Znów wygięła usta w szyderczy uśmiech – Znikaj mi z oczu nim się wkurzę. – wyrwała się z mojego ucisku, odwróciła na pięcie i odeszła.

No, znów króciutki, no ale cóż, ledwo go wysmarowałam. ;) Mam nadzieję, że będzie się podobać.

2/22/2011

Niestety, ostatnio nie miewam weny. Nie potrafię przebrnąć przez rozdział nr 5. Na razie, zostawię listę utworów, którymi się inspiruję. Trochę taki soundtrack ;).

- Bjork - Pneumonia
- Alex Winston - Choice Notes
- Mark Hoppus and Pete Wentz - In Transit
- Fiona Apple - Pale September
- Florence & The Machine - Dog Days Are Over
- Seal - Weight Of My Mistakes (początek)

Jeszcze coś dopisze, ale to potem. ;)

Pozdrawiam